
Kalkuta to jedno z największych miast Indii. Mieszka tu ponad 14 milionów ludzi. Miasto można pokochać lub znienawidzić - zresztą podobnie jest z całymi Indiami. Kalkuta jest stolicą Zachodniego Bengalu, a niektórzy uważają ją za kulturalną stolicę Indii. Tu mieszkała Matka Teresa oraz Rabindranath Tagore.
System metra składa się tylko z jednej linii i rozciąga się na odcinku 17 kilometrów - od stacji Dum-Dum zlokalizowanej o pięć kilometrów od międzynarodowego lotniska Netami Subhas Chandra Bose, aż na południe, gdzie końcową stacją jest Tollygunj. Kolejne przystanki rozlokowane są mniej więcej co kilometr. Metro zmieniło Kalkutę. Wraz z przypływem ludności wiejskiej z okolicznych biednych stanów pogorszyły się warunki transportowe. Miasto stanęło w korkach. Według spisu powszechnego z 2001 roku - 27% z miliardowej populacji Indii mieszka w aglomeracjach miejskich - co równa się liczbie ludzi zamieszkujących Indie w roku odzyskania niepodległości. Przyrost naturalny jest tak duży, że w najbliższych latach ludność Indii przewyższy liczbę obywateli Chin.
Tak drastyczny wzrost populacji miejskiej powoduje wiele problemów. Tysiące ludzi nie ma nawet dachu nad głową, a ruch uliczny sprawia, że pięknie zapowiadający się słoneczny dzień kończy się w dusznej, poruszającej się w żółwim tempie taksówce. Na przestrzeni ostatniej dekady zwiększyła się liczba zamożnych ludzi, których stać na kupno samochodu i tym samym kiepsko rozwinięta sieć dróg zamieniła się w piekło. Zanieczyszczenie powietrza, wypadki i ilość godzin spędzonych w drodze do i z pracy to tylko kilka problemów nękających administrację państwową. Kalkuta już lata temu była „zapchanym” miastem, więc pomysł budowy systemu kolejki podziemnej przynajmniej częściowo miał rozładować ruch na ulicach metropolii. Podczas jazdy metrem czułem się jak Eskimos w autobusie pekaesu kursującym gdzieś na polskiej prowincji. Wszystkie oczy zwrócone były na mnie - jedynego cudzoziemca w wagonie. Podejrzliwe spojrzenia rzucane na aparat uświadomiły mi, że naprawdę trudno będzie robić zdjęcia.
Wysiadam na stacji Shyambazar, ale upał, smog, kurz i popołudniowe słońce wyganiają mnie z powrotem pod ziemię. Używam biletu całodobowego, wchodzę na peron i zasiadam na ławce aby dyskretnie zmienić ustawienia w aparacie i przeglądnąć zdjęcia, które dotychczas zrobiłem. Nie mija nawet chwilka, gdy zjawia się przy mnie starszy dżentelmen, który gniewnie, z silnym hinduskim akcentem powtarza formułkę „Photography strictly prohibited, sir”. Udaję Greka i wzruszam ramionami, chowając aparat do torby. Upał daje nadal w czaszkę, powodując czyny i myśli topniejące i szalone. Nie jestem z wosku, ale nie było łatwo. W ciągu dnia staram się poruszać metrem, choć i tak robię parę ładnych kilosów piechotą. Nieregularność, kicz, zaniedbanie, wszystko wydaje się zakurzone, stare. Piękno miesza się z podłą brzydotą. Do dźwięków i obrazów dochodzą jeszcze zapachy. Porażające. Nos przyzwyczaja się z czasem lecz intenstywność woni przygniata. Żadna z nich nie pozwala skupić się na sobie nawet przez chwilę. Tutaj zapach smażonych potraw i przypraw, 5 sekund nie mija i już dusisz się od fetoru ścieków i krowiego gówna. Deszcz 2 razy dziennie przynosi odrobinę orzeźwienia, lecz tylko na chwilę. Zapewne człowiek z Zachodu pachnie inaczej. Pomimo 3-tygodniowego brudu, czarnych stóp, sterczących włosów, wosku w uszach i braku zęba i tak każdy pies w slumsach wyczuje cię na odległość. Polazłem pod Howrah Bridge - tam myją się ludzie. Cały syf z bazaru ścieka po schodach i rurami do rzeki. Siadam przy schodach. Wtem pojawia się cała banda kundelków starających się połknąć mnie na kolację. Idę zobaczyć sarkofag Matki Teresy i South Park Cemetery. Potem zwiedzam jeszcze jeden cmentarz, na którym mieszkają ludzie. W ten upalny dzień, w cieniu rozłożystych drzew całe rodziny wylegują się na 200-letnich grobach.
Wracam do hotelu. Pakuję plecak, wyrzucam stare i zniszczone ubrania. Jeszcze raz sprawdzam czy wszystko jest w porządku z dokumentami i biletem lotniczym. Ostatni spacer po mieście, parę herbat wypitych siedząc w kucki pod ścianą pokrytą starym grzybem. Następnego dnia odlatuję do Bangkoku.
www.bartpogoda.net
Podziel się tym co czytasz:





< Powrót do listy historii