CATtrain na lotnisko w Wiedniu. Sine niebo, szara kraina deszczowców, 15 minut i będę na terminalu, odprawię się do Nairobi i wypiję kawę, bo spać się chce… Amsterdamskie lotnisko Schiphol to kilometry ruchomych taśm, po których przebiegłem do wyjścia. Po pół godzinie szybkiego marszu, znalazłem kasy biletowe, wbiłem się w pociąg i już jadę do centrum. Jack Johnson w uszach, słońce optymistycznie przebija się przez chmury.
Coffeeshop na Prins Hendrikkade. Pełen gości z walizkami, którzy wpadli tu na moment z lotniska. Wita ich oszklona szuflada z full opcjami. Zasiadam. Sativa, kawa i mała cola. Jamajskie rytmy, a ja nie mogę się ruszyć. Siedzę przy oknie wychodzącym na zatłoczoną ulicę, pełną rowerzystów, chińskich wycieczek, małych grupek podchmielonych Anglików.
Nie mam ochoty włóczyć się po brukowanych uliczkach – ciężka walizka ze sprzętem nadaje się jedynie do transportu i przemieszczania się pomiędzy lotniskiem, pociągiem a hotelem. Poza tym trzeba wrócić na lotnisko, zrobić ostatnie zakupy iodprawić się.
Lotnisko w Nairobi znajome, spędziłem tu ładnych parę godzin w drodze na Zanzibar w 2008 roku. Mamy 6 godzin do odlotu do Juby.
W samolocie z Amsterdamu lecę koło Samsona, który doktorat w Poznaniu zrobił w latach 90-tych. Facet jest teraz z nowych budowniczych państwa, którego jeszczenie ma. Oficjalnie do secesji między południem a północą dojdzie 7 lipca 2011. Samsona kręci głową i narzeka, że wciąż jest niebezpiecznie. Północ południa – w górę na mapieod Bor wciąż wrze. Wielka niewiadoma – Południowy Sudan – najmłodsze i najbiedniejsze państwo świata.
Lotnisko w Jubie. Uderza mnie żar, choć ponoć jest jeszcze zupełnie ok. Wleczemy się po rozgrzanej płycie lotniska. Wisząca na szyi Leica kusiaby robić zdjęcia. Choć wiem że fotografowanie obiektów strategicznych nie jest tu mile widziane. Zrobiłem zdjęcie i na dzień dobry mnie zatrzymali, mimo że Google zrobił to już dawno. Paszport polski robi jednak dobrze – wielki Dinka w uniformie uznaje, że Polska to „bigfriend” i puszcza mnie wolno. Wizy, przepustki, pozwolenia – budynek lotniska jest mikroskopijny, ciasny i duszny. Klaustrofobiczna, spocona atmosfera, łapiemy bagaże i czekamy na nasz transport.
Juba to stolica południowego Sudanu – tylko parę murowanych, betonowych budynków, które mają więcej niż dwa piętra – reszta to budy albo tukule – sklecone ze wszystkiego co się da. Jeden wielki bazar, szutrowa droga, chaos, śmieci – mieszka tu ponoć już milion ludzi. Nie zostajemy tu długo. Kupujemy wodę na drogę i ruszamy na północdo Bor, gdzie mamy nasz pierwszyobóz. Ali, kierowca, pewnie prowadzi ogromnego Landcruisera po czerwonej, twardo ubitej drodze, która w porze deszczowej zamieni się w błotnistą katastrofę.
Kolejne dwa tygodnie w Sudanie Południowym to jedna z największych przygód w moim życiu. Jestem „na zleceniu”, pracuję nad materiałem dla VIVY! o Jance Ochojskiej a w międzyczasie robię zdjęcia dla PAHu o tym jak budują studnię, o sytuacji w szkołach i wioskach. Zaglądamy też do centrum doszkalania byłych żołnierzy.Temperatura w cieniu sięga 50oC. Tylko wieczorne powietrze daje wytchnienie. Czasem jest bardzo ciężko. Janka Ochojska jest chyba najtwardszą osobą jaką znam i nigdy nie zwalnia tempa - trudno za nią nadążyć.
www.bartpogoda.net (2011)
Podziel się tym co czytasz:
Blip Flaker Twitter Facebook Nasza klasa
< Powrót do listy historii